Człowiek różni się od pozostałych ssaków odmiennym, tylko jemu właściwym postrzeganiu siebie i otaczającego go świata, jest świadom swego jednostkowego istnienia i czasowego trwania. To niepokoi go i dręczy.
Bytowanie człowieka ma swój początek i koniec. Dlaczego tak jest? Po co żyjemy, skoro przemijamy? Czy Świat ma też początek i koniec? Po co to wszystko? Zastanawiają się mędrcy i zwykli ludzie.
Te pytania zrodziły ongiś filozofię w naszym etnokulturowym kręgu. Wspaniale zostały one wyrażone przed paroma tysiącami lat przez starożytnych Aryów w najstarszym znanym filozoficznym dziele, w Rgweedzie, w hymnie o powstaniu Świata, RV X 129. W praczasie, gdy byt i niebyt, nie wyodrębniły się jeszcze, coś było w ruchu, lecz gdzie? jak? w czyjej pieczy? czym była panująca wówczas otchłanna czeluść? co było następnie? Nad tym zastanawiają się twórcy hymnu i dają odpowiedź łącząc logiczne poznanie z intuicyjnym, rozum z uczuciem.
Związek bytu z niebytem w praczasie wyjaśniają wedyjscy wieszczowie, lecz nie znajdują odpowiedzi na dalsze pytania wyrażone na końcu hymnu. Nie udają wszechwiedzących proroków, którym objawiona została tzw. absolutna prawda. Nie wiedzą, jak zrodził się Świat w którym żyjemy, jak wysnuły byty, kto je zdziałał czy tez nikt i kto to może wiedzieć. Bogowie nie mogą, bo Ich nie było przed powstaniem Świata. Jedynie może wie Ten baczący z najwyższego nieba, a może i On nie wie. Tak kończy się ów przesławny wedyjski hymn, ciągle niepokojący badaczy.
Taki stan rzeczy nie trapi wolnego człowieka nie ograniczonego w jego pojmowaniu Rzeczywistości dogmatami, tajemnicami i rzekomymi objawieniami. Brak ostatecznej odpowiedzi pobudza do samodzielnego myślenia, do dociekań, do duchowego wysiłku, do twórczego rozwoju osobowości, a zatem do zwiększania wartości życia.
To było dla naszych przodków wyznających rodzimą wiarę oczywiste. Człowiek jest jednak często zniechęcony brakiem odpowiedzi na nurtujące go bezpośrednio pytania – dlaczego i po co istnieję? my umieramy, a Świat dalej istnieje, czy tak było zawsze i nadal będzie?
Zniechęcenie rodzi niezadowolenie, a dalej często frustrację a nawet niewiarę we własne siły. Wtedy łatwo przenikają do ludzi gotowe rozwiązania problemów uwodzące swoją prostotą, nie wymagające wytężenia sił ducha. Wystarczy poddać się ich sugestii. Sztuczne, tzw. objawione religie, inne okultyzmy i pseudonauki jak „kosmitologia” objaśniają nieznane zmyślonym, a to cofa ludzi i narody w rozwoju.
Nas Polaków i pozostałych Słowian dotknęło odejście od rodzimych wierzeń i wprowadzenie nienaturalnej lewantyńskiej religii szczególnie boleśnie. To spowodowało nie tylko zerwanie kulturowej ciągłości, oderwanie od rodzimego podglebia, ale i głęboki negatywny przewrót duchowy. Przyjęcie judochrystianizmu doprowadziło do rozdźwięku między pochodzeniem, a wyznaniem, między odziedziczonym genetycznym zapisem, a narzuconymi obcymi wartościami.
My należeliśmy do tradycyjnej kultury nie wyodrębniającej religii z całokształtu życia. Nie było wyraźnego podziału między świeckością, a sakralnością. Świat naszych przodków był nie tylko żywy ale i święty. Śmierć człowieka była przejściem do innego stanu bytowania, a przodkowie byli stale obecni w życiu rodu i szczepu. Nie obawiano się zmarłych, nie straszono nimi. Obca im była histeria wyobrażeń tańców śmierci czy szkieletów czyhających z kosą na żywych.
Każde życie ma swój początek, wzrost, więdnięcie i koniec. Taki jest przyrodzony porządek rzeczy, a śmierć to brak życia, jak ciemność jest brakiem światła, a zimno jest brakiem ciepła.
Starożytni Aryowie, nasi najodleglejsi krewni a zapewne i praprzodkowie, porównywali ludzkie życie do ruchu Słońca po niebie w trzech fazach: od wschodu do południa – od narodzin do najwyższego wzniesienia w połowie drogi życia, od południa do zachodu – od szczytowania do śmierci i od zachodu do wschodu – czyli nocna wędrówka Słońca – to przebywanie w krainie przodków aż do ponownych narodzin, do odrodzenia jako nowa osobowość, tak jak Słońce każdego ranka rodzi się nowe. Obecnie wiemy, że Słońce co rano jest to samo, ale nie takie samo, bo Jego życie polega również na stałym spalaniu się, na przemianie.
Człowiek odradza się stale w ciągłym krążeniu ciała i ducha między Ziemią a Słońcem, a przy tym należąc do hierarchicznych wspólnot rodziny, rodu, szczepu, narodu i rodziny narodów bierze udział w ich możliwej nieśmiertelności, jakby był liściem tysiącletniego dębu. Ten, kto to sobie uświadomi, nie wyrzeka, że życie jest bez sensu, że odchodzimy w nieznane.
Wszystko co istnieje, ziemska przyroda, planetarne układy i całe galaktyki, rozwija się. My rozwijamy się razem z nimi, mamy udział w tym wiecznym rozwoju. Od nas zależy, jak wartościowy będzie nasz udział w odwiecznym rozwoju Świata. Będąc cząstką boskiego Kosmosu możemy i powinniśmy doskonalić się razem z Nim. To jest nasze zadanie jako samoświadomego bytu i istota sensu życia.
Nie pozwólmy odciągnąć się, ani odepchnąć od tego wzniosłego zadania, istoty człowieczeństwa. Nie ulegajmy syreniemu śpiewowi głosicieli jakoby „dobrych nowin”, że nasze życie jest czyimś snem, lub jednym pasmem cierpień, czy wstępem oraz przygotowaniem do rzekomo prawdziwego i wiecznego życia po śmierci w urojonym świecie.
Spróbujmy wyobrazić sobie całkowicie jednostajne bytowanie w bezczasie, bez najmniejszej zmiany, bez końca. Czyż może coś być bardziej przerażającego, niż wieczne trwanie w bezruchu?
Taką straszną wizję w czystej postaci rysuje buddyzm jako nirwanę. Chrystianizm dodaje jeszcze zmartwychwstanie na potem. Wieczne rozkoszowanie się beztroskim życiem na Ziemi. To jest naiwny hedonizm, przełożony na później, po śmierci.
Nasze rodzimowiercze, prapolskie wyobrażenie sensu życia jako stałego doskonalenia się w wiecznym krążeniu ciała i ducha w żywym Kosmosie, Bogo-Świecie, jako uczestnictwie w Jego rozwoju, opiera się na przekazach przodków, dziedzictwie ich wiedzy i rozwoju nauki. Z Matki Ziemi wyrastamy i wracamy do niej. Taki jest porządek Świata.
Kres naszego życia jest powrotem do tego, z czego ono wyłoniło się. Nie jest on karą ani nagrodą. Niech nie przeraża nas. On ma swój wzniosły cel – zapewnienie nam rozwoju. Jednokomórkowce nie znają śmierci ze starości, ale one nie rozwijają się. One tylko trwają.
Prapolska wiara jest naturalną religią powstałą razem z Narodem, z całą Bałto-Sławią-Aryą, jest źródłem mocy i duchowego odrodzenia. Nie tylko człowiek, lecz i naród ma religijne potrzeby. Rodzima Wiara wychodzi im naprzeciw. Zaufajmy w Boski Ład, w jedność Świata Bogów i Ludzi.